Thursday, August 23, 2007

"Czarna ksiega cenzury" czyli o masowej zbrodni na swiadomosci

Tutaj czesc informacji na ten temat.Tomasz Strzyzewski ,ktory sam byl pracownikeim cenzury w latach 1975-77 w Krakowie opowiada "jak to sie zaczelo"

Zbrodnia cenzury


A tutaj wywiad z autorem ksiazki zamieszczony w "Naszym dzienniku"
W Polsce istnieje cenzura





Z Tomaszem Strzyżewskim, byłym pracownikiem Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, autorem "Czarnej Księgi Cenzury PRL", rozmawia Jacek Dytkowski

Był Pan w latach 1975-1977 cenzorem krakowskiej delegatury Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Czy mógłby Pan powiedzieć, jakie były metody działania ówczesnej cenzury?

- Urząd miał ogromną ilość instrukcji i zapisów określających, co cenzurować. Były one zebrane w tzw. księdze zapisów i zaleceń Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk w Warszawie. Jak widzimy, nawet słowo "cenzura" podlegało cenzurze - nie widnieje ono w nazwie tego organu. Człowiek, który nie miał bezpośredniego kontaktu z tą instytucją, w ogóle nie był świadomy jej istnienia. Oczywiście, domyślano się istnienia cenzury - ale nic konkretnego na ten temat nie można było powiedzieć. Urząd znali przede wszystkim ludzie z kręgów władzy, artyści, pisarze i dziennikarze. Ja byłem spoza tego środowiska, a trafiłem do tej instytucji przez przypadek.

W jaki sposób? Jak odbywała się "rekrutacja" do pracy w urzędzie?

- Wykorzystywana była sieć kontaktów rodzinnych lub znajomości w kręgach wywodzących się z wyżej wspomnianych środowisk. Obowiązywała zasada przyjmowania do pracy absolwentów wyższych uczelni humanistycznych bez żadnej praktyki zawodowej.

Jakie były Pańskie wrażenia z pracy w cenzurze?

- Pod wpływem lektury dokumentów odkrytych przeze mnie w urzędzie zrozumiałem cały ogrom zła, jaki był tam czyniony. Stałem w obliczu machiny, która świadomie wprowadzała ludzi w błąd poprzez selektywny dobór masowo rozpowszechnianych informacji. Głównym kryterium manipulacji - podobnie jak w przypadku kłamstwa wprost - była korzyść państwa komunistycznego. Ta tzw. prawda selektywna składała się paradoksalnie z cząstkowych prawd, a nie z cząstkowych kłamstw. Jednak z samej definicji jest ona kłamstwem, bo oznacza nic innego, jak świadome wprowadzanie kogoś w błąd dla czyichś korzyści. Po przeczytaniu przeze mnie zawartości wspomnianej księgi zaleceń i zapisów, którą później nazywano "biblią cenzorską", zrozumiałem istotę funkcjonowania tego urzędu. Był on odpowiednikiem fizycznej przemocy, jaką wobec społeczeństwa stosował aparat bezpieczeństwa. Można obrazowo stwierdzić, że system komunistyczny opierał się na dwóch filarach: na strachu oraz na kłamstwie. Rozpowszechnianiem pierwszego zajmowała się Służba Bezpieczeństwa, a drugiego media wraz z cenzurą.

Co zadecydowało o ujawnieniu przez Pana prawdy o działaniach komunistycznej cenzury?

- Zastanowiło mnie, że od czasu rewolucji październikowej nikt nie starał się zdemaskować tego urzędu. Być może, pomyślałem sobie, ten fakt osłabił czujność cenzury i jedyną osobą, która mogła tego dokonać, byłem ja. Brałem pod uwagę ryzyko, na jakie się narażam. Mogłem przecież zwolnić się z pracy i "zapomnieć" o całej sprawie. Ale wtedy przychodził mi na myśl postępek Piłata - później mógłbym całe życie odczuwać pewien niepokój sumienia, że tego nie uczyniłem. Decyzję podjąłem bardzo szybko. Postanowiłem ujawnić dokumenty opisujące działalność tego urzędu.

Czego dotyczyły zalecenia z księgi cenzorskiej?

- Instrukcje w księdze cenzorskiej pojawiały się w celu sprecyzowania pewnych przypadków i wyczulenia czujności cenzorów. Nie dotyczyły one samej zasady, która była oczywista dla każdego człowieka, niekoniecznie pracującego w cenzurze, aby nie narażać się swojemu pracodawcy. Jeżeli ludzie pracowali np. w mediach, to siłą rzeczy wyczuwali instynktownie, na co można sobie pozwolić wobec swego przełożonego, jakim było państwo komunistyczne. Zatem działanie cenzury miało na celu ochronę interesów systemu politycznego panującego wtedy w Polsce. Należy tu dodać, że 60-70 proc. ingerencji, które się pojawiły w materiałach ocenzurowanych przez ten urząd, to były tzw. ingerencje niezapisowe, czyli nieoparte o konkretne zalecenia księgi - w sposób oczywisty zrozumiałe dla każdego, kto sam się cenzurował. Autocenzura była istotnym składnikiem całej sumy ingerencji, jakie były dokonywane w mediach PRL.

Czy mógłby Pan podać jakieś przykłady tematów, które podlegały cenzurze?

- Jednym z takich przykładów cenzury, która dotknęła mnie osobiście, była sprawa mojego dziadka kpt. Wincentego Strzyżewskiego. Został on zamordowany w Katyniu. Jeden z zapisów księgi nakazywał, aby w sprawie zbrodni katyńskiej posługiwać się wyłącznie wersją mediów Związku Sowieckiego, które za winnych mordu uznawały Niemców. Z tekstów przysyłanych do urzędu mogłem się też dowiedzieć zupełnie nieznanych rzeczy, takich jak np. istnienie szerokiego rosyjskiego toru kolejowego biegnącego od krakowskiej Huty im. Lenina do granicy ze Związkiem Sowieckim. Były również zapisy zakazujące podawania informacji o zbiorczych danych statystycznych dotyczących liczby wypadków samochodowych w Polsce, rozmiarów chorób zawodowych, epidemii lub skali alkoholizmu. Pomijano je, gdyż mogłyby one świadczyć negatywnie o poziomie zdrowia społeczeństwa socjalistycznego państwa. Nie wolno też było informować o istnieniu szerokiego toru łączącego podkrakowską Nową Hutę z granicą Związku Sowieckiego albo o tym, że na kilogram szynki robotnik szwedzki pracować musi jedną godzinę.

W obalonej przez Trybunał Konstytucyjny ustawie lustracyjnej był zapis o obowiązkowej lustracji pracowników cenzury. Czy uważa Pan, że powinno się ich lustrować?

- Nie! Ponieważ GUKPPiW pełnił w systemie medialnym funkcję analogiczną do komórki kontroli jakości w przedsiębiorstwie produkcyjnym lub usługowym. Kontrolował po prostu jakość autocenzury stosowanej przez dziennikarzy zatrudnionych w reżimowych i wasalskich mediach. Lustrowanie pracowników cenzury nie miałoby sensu w taki sam sposób jak lustracja funkcjonariuszy bezpieki.

Napisał Pan książkę pt. "Matrix, czy prawda selektywna". Jakie problemy ona porusza?

- Część pierwsza zawiera retrospektywne spojrzenie na wspomnienia z dzieciństwa, moją rodzinę i kształtowanie mego światopoglądu. W drugiej opisuję moje losy po ucieczce do Szwecji z dokumentami o działaniu cenzury w PRL. Wspominam tam wrogie nastawienie do mnie emigracji postaparatczykowskiej - tej, która wyjechała z PRL w 1968 roku. Należy tu przypomnieć, że po tzw. wydarzeniach marcowych wywołanych po części wybuchem wojny sześciodniowej na Bliskim Wschodzie, z Polski wyjechało prawie 30 tys. aparatczyków komunistycznych. Kiedy zorientowali się, że nie jestem z ich środowiska i nie zamierzam robić kariery aparatczykowskiej, wyłonił się między nami konflikt. Byłem przez nich źle traktowany, w jakimś stopniu zwalczany. Ten stan się pogłębił, gdy nawiązałem współpracę z opozycyjną organizacją w kraju - Ruchem Obrony Praw Człowieka i Obywatela, a później zostałem członkiem Konfederacji Polski Niepodległej. W Szwecji prowadziłem biuro informacyjne KPN i pełniłem rolę łącznika między kierownictwem tej organizacji a Radiem Wolna Europa. Trzecia część książki ma bardziej charakter teoretyczny. Stanowi analizę zjawiska cenzury w najszerszym rozumieniu tego słowa, a przede wszystkim analizę prawdy selektywnej, która jest jakby końcowym produktem funkcjonowania każdego systemu cenzorskiego. Rozważam także stosunek mediów do współczesnych ustrojów demokratycznych. Stawiam pytania o realność demokracji, jeżeli w jej obrębie funkcjonuje ośrodek władzy medialnej, tzw. opiniotwórczej, która ze swej natury nie jest władzą demokratyczną.

Skoro już jesteśmy przy współczesności, chciałbym Pana zapytać o dzisiejsze objawy cenzury w Polsce.

- W Polsce nie mamy do czynienia z nową cenzurą, tylko z tą samą co w czasach PRL, która przetrwała, zmieniając swoje formy. Każde medium zmuszone jest posługiwać się cenzurą. Nie jest to cenzura formalna, dotyczy ona ludzi skupiających się w redakcjach czy zespołach dziennikarskich. Dziennikarze są w naturalny sposób selekcjonowani pod względem ich poglądów politycznych. Oznacza to, że jakaś naturalna autocenzura musi funkcjonować, oczywiście niepodyktowana złą wolą. Ratunkiem jest tutaj pluralizm, gdzie w skali całego kraju efekty wspomnianej cenzury wzajemnie się "znoszą". Zauważyć trzeba, że pewne grupy odbiorców są przywiązane do określonych mediów, np. prawicowych. Dobrze, jeśli rozkłada się to równomiernie w całym społeczeństwie. W Polsce, niestety, od upadku komunizmu aż do dzisiaj mamy przygniatającą przewagę mediów postkomunistycznych. Część z nich pozostała w niezmienionej kadrowo formie z czasów PRL, jak np. "Polityka", a inne wręcz utworzone zostały przez agentów Służby Bezpieczeństwa: TVN i Polsat. Te środki masowego przekazu, dysponując bez porównania większymi możliwościami finansowymi niż media opcji antykomunistycznej, mając 17 lat czasu w III RP, ugruntowały swoją pozycję na rynku. Właśnie w nich widzę istnienie cenzury w Polsce, wprawdzie nieformalnej, ale nie mniej groźnej.

Jakie są jeszcze inne przykłady dzisiejszej cenzury?

- Chociażby ten, że sama cenzura jest obecnie tematem tabu. O cenzurze nieformalnej się nie mówi, zaprzecza się jej istnieniu. Karierowicz mediów peerelowskich Stefan Bratkowski twierdzi, że dziennikarze są reprezentantami opinii publicznej - jest to wierutna bzdura. Media nie są wyrazicielem opinii publicznej, ale ją kształtują. Dziennikarze pokroju Stefana Bratkowskiego (postkomunistyczni) sami ukształtowali tę opinię, którą teraz reprezentują.

Czy mógłby Pan powiedzieć coś więcej o kreowaniu rzeczywistości przez media?

- Pańskie pytanie przywodzi mi na myśl oglądane przeze mnie z ogromnym zainteresowaniem telefoniczne rozmowy "na żywo" z odbiorcami postkomunistycznych mediów, prowadzone na antenie przez spikerów telewizyjnej superstacji. W komentarzach odbiorców tych właśnie mediów niesłychanie łatwo daje się zaobserwować efektywność opiniotwórczego oddziaływania na większość członków naszego społeczeństwa (notabene nie tylko naszego) oraz kreowania przez media - w tym głównie postkomunistyczne - w ich świadomości "wirtualnej rzeczywistości".

Co Pan sądzi o tzw. poprawności politycznej?

- To oczywiście też rodzaj cenzury nieformalnej. Funkcjonuje ona na zasadzie niewygłaszania pewnych opinii w kategoriach "dobrego obyczaju". Jest to forma autocenzury przejawiająca się w następującym stanowisku: "Nie będę o tym mówił, bo nie wypada".

Dziękuję za rozmowę.

~Nasz Dziennik, 2007-06-08 02:16

P.P.P.

1 comment:

Bogusław Bieliński said...

Dziś także jesteśmy świadkami igerencji cenzury czy też kryptocenzury. Tylko niezależne polskie media takie jak Radio Maryja, TV Trwam i Nasz Dziennik publikują np. całą przemilczaną prawdę o Żydach.