Niewesole ale jakze prawdziwe rozwazania.Naleze do tych ,ktorzy z prl wyjechali bo nie mogli dluzej patrzec na arogancje "klasy przewodniej" ,bez wzgledu na jej rasowe pochodzenie i znam doskonale to o pisze autor.
Sam widzialem w czasie mojego pobytu w Niemczech Zachodnich tysiace mlodych,zdolnych Polakow staczajacych sie do rynsztoka,niezdolnych do zaakceptowania tego co sie z nimi dzieje i bezsilnych aby to zmienic.
Jakiej czesci udalo sie uciec i wrocic do zycia,jaka czesc polskiej -glownie wrazliwej inteligencji poszla na dno gdzies w burdelowych hotelikach Hamburga ,gdzie wydzial socjalny lokowal emigrantow-nie wiem.Moze kiedys powstana na ten temat jakies statystyki.
Bedzie to ponury obraz.
W chwili obecnej wyludnianie kraju i tworzenie warunkow, ktore zmuszaja Polakow do emigracji postepuje w przerazajacym tempie.
Kto przyjedzie na ich miejsce?
Tysiace Zydow w Izrealu wystapilo o polskie obywatelstwo.Wielu ma wizy wjazdowe i wyraznie na cos czeka.
Co dalej?
Jerzy
"DAR DLA OBCYCH, TROSKA DLA SWOICH
Sześciu na każdych dziesięciu młodych Polaków rozważa ewentualność wyjazdu na Zachód. Tam chcą pracować i żyć. Są realistami: jeśli pozostaną w Polsce, przez najbliższe lata nie mają szans na utrzymanie rodzin na jako takim poziomie. Od przeszło dwóch wieków Polacy szukają swojego miejsca na ziemi poza krajem ojczystym. Przed laty emigrowaliśmy, ponieważ za udział w walce o niepodległość groziła śmierć, więzienie lub zsyłka na Syberię. Potem kto tylko mógł, uciekał przed "czerwoną zarazą" do wolnego świata.
Od kilku lat emigrujemy, gdyż ustąpiły dotychczasowe bariery. Wyjazd za granicę jest prostszy i tańszy niż kiedykolwiek, po drugie, ważniejsze, ponieważ roztaczana przed Polakami od 1989 r. wizja sytego, szczęśliwego społeczeństwa wolnych ludzi, budujących gospodarkę rynkową i państwo otwartych możliwości, przepoczwarzyła się w jakiś senny koszmar.
Przyczyna tego stanu to oddzielny temat, cóż jednak mają Polacy począć, gdy - kilkanaście lat po zmianie ustroju - za miesięczną pracę kasjerka w hipermarkecie otrzymuje na rękę (w przeliczeniu na $) niecałe 400, pielęgniarka w szpitalu 480, a nauczycielka z dwudziestoletnim stażem 560 kanadyjskich dolarów?
Tak, tak: wielu Polaków wybrało emigrację wcale nie z tęsknoty a za wygodniejszym życiem, tylko z powodu zerowych możliwości zaspokojenia elementarnych potrzeb na biologicznym wręcz poziomie - w swoim podobno kraju. Trzeba bowiem pamiętać, że nad Wisłą na minimum socjalne w postaci dachu nad głową, wiktu, przyodziewku i opierunku liczyć mogą wyłącznie osadzeni w więzieniach i aresztach. Trzeba pamiętać i nie wolno zapominać, że do dziś są w Polsce gminy, w których prawie połowa rodzin puka do drzwi ośrodków pomocy społecznej. Tym ludziom nie wystarcza na nic. Nie mają na czynsz, opał, gaz, elektryczność, środki czystości, ubranie, lekarstwa. Niektórym brakuje na żywność.
Jeszcze niedawno dzieci ze środowisk popegeerowskich przychodziły do szkoły z objawami choroby głodowej - nie dlatego że rodzice nie dawali im jedzenia - oni nie mieli im czego dać. I skali tego zjawiska nie sposób wyjaśniać wyłącznie ich życiową niezaradnością.
Wyjeżdżającym nikt nie obiecywał raju. Niektórzy rzeczywiście dotarli do piekła, lądując np w Londynie na chodnikowych płytach w zaułkach Hammersmith i Fulham. Inni swój kres odnaleźli w szkockich przytułkach dla bezdomnych. A jeszcze inni trafili na zaplecza miast, zasilając grono stałych bywalców odbytnicy każdej większej metropolii: menelską, zdegenerowaną społeczność włóczęgów, pijaków i narkomanów.
Lecz część emigrantów przez piekło przeszła, by na końcu odbić się od dna i wypłynąć na powierzchnię. Ci nie ukrywają, że ich wędrówka często przypominała spacer po ostrzu noża. Od ławki w parku, przez przytułek dla bezdomnych, po hostel dla wykolejeńców, skąd uciekali do obskurnych, tanich nor, niekiedy pozbawionych podłóg, a czasem nawet pozbawionych gazu czy prądu. Mimo to krok po kroku robili to, na co w Polsce nie mieli szans: odgryzali się życiu.
Wreszcie, po roku czy dwóch lądowali w dwu-, trzypokojowych mieszkaniach w przyzwoitych domach, na obrzeżach małych, sennych miasteczek, rozsianych po brytyjskiej czy irlandzkiej prowincji - albo w samym sercu Dublinu, Glasgow, Liverpoolu, Bristolu, Sheffield czy Londynu. Teraz ściągają z Polski narzeczone, żony i dzieci. Kawalerowie żenią się, panny wychodzą za mąż, rodziny się powiększają. Z wolna wtapiają się w otoczenie.
Nie czują się za swój kraj odpowiedzialni. Zapominają - może nigdy nie przyszło im do głów - że to oni są Polską. Wykluczeni z szans na przyszłość nad Wisłą, dziś budują dobrobyt Szkocji, Anglii, Walii. Rozwój gospodarczy Irlandia w znacznej mierze zawdzięcza chętnym do pracy Polakom. Cóż w tym dziwnego, że o emigrantach powszechnie mówi się: "dar dla obcych, troska dla swoich".
Zarazem dzisiejsza społeczność emigrancka wydaje się odcinać od sedna, czyli od refleksji dotykających pojęcia patriotyzmu. "Wyjechałem, bo mój patriotyzm jakoś nie chciał zapłacić moich rachunków!" - tę gniewną uwagę nadto często usłyszeć można w dyskusjach poświęconych współczesnemu pojmowaniu miłości ojczyzny.
Jasne, że patriotyzm rachunków nie zapłaci. Z drugiej strony: czy odcięcie się od korzeni pozwoli emigrantom zbudować bezpieczną przystań na obcej ziemi? Czy zdołają ocalić tożsamość? A jeśli nie, czym zamierzają ją zastąpić?
Proszę nie posądzać mnie o zamiar oklaskiwania ludzi nawołujących rodaków przebywających za granicą do owinięcia się w białoczerwone flagi i do publicznego przechadzania się z nimi tu i tam. Ale dla emigrantów kwestia zachowania narodowej tożsamość stanowi problem niebagatelny, nawet jeśli nie chcą o tym myśleć, bo nie zdają sobie sprawy z zagrożeń, jakie na nich czyhają. Tożsamość to w ogóle nie byle co. Tożsamość jest ważna, na obczyźnie dalece ważniejsza niż w kraju.
Ale o patriotyzmie i tożsamości to może już przy innej okazji. www.widnokregi.pl"
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment