Tuesday, November 6, 2007

Dokad idziemy,skad przychodzimy...

A DLA POLAKÓW PROTEKTORAT...

Z roku na rok upowszechnia się poczucie ubezwłasnowolnienia; to, że prawdziwie znaczące i ważące na życiu decyzje zapadają daleko poza nami; nie w parlamentach, i nie w instytucjach, na które mamy wpływ.
Czy jest to jedynie "mniemanie" lokatora coraz bardziej "umasowionego" świata, gdzie ludzi jest kupa i trudno przebić się z indywidualnym głosem, czy też objaw pewnej zaskórnej i bardzo istotnej tendencji?
Kto rządzi światem? Jacy ludzie? Kto nie jest marionetką?
Kto rządzi naszą Ojczyzną, kim są ci ludzie? Czy Polska jest niepodległa, a jeżeli nie, to na ile suwerenne są decyzje podejmowane przez jej oficjalne elity?
Pytania te powinniśmy od czasu do czasu stawiać choćby dla własnego zdrowia psychicznego. Jak smród po gaciach przewija się bowiem przez salony [również te warszawskie] myślenie w którym rządzenie pojmuje się na zasadach ‘pasterskich’ czyli w skrócie tak, że z jednej strony mamy kierowników, a z drugiej tłuszczę; z jednej strony jest grupa (kasta) wtajemniczonych, a z drugiej ludek prosty i niekumaty, którego jedyną ambicją pozostaje odzienie, strawa plus deko seksu i pijaństwa na przytłumienie egzystencjalnych frustracji.
Ludek ów powinien być utrzymywany w stanie, który zapewni mu dość wygód, aby się nie buntował, i na tyle informacji, aby wydawało mu się, że nie jest głupi.
Masoneria, iluminati - wszystkie te pojęcia określają pomysł na urządzenie świata opierający się na przekonaniu, że część ludzi jest wybrana do rzeczy lepszych. Przeświadczenie o istnieniu równych i równiejszych wlecze się za ludzkością przez całą jej historię. Niewielki wyłom uczyniło w nim chrześcijaństwo, które zelektryzowało rozwarstwiony społecznie świat przekonaniem, że jesteśmy równi wobec Pana Boga, a nawet więcej - wszyscy jesteśmy "dziećmi Bożymi".
Przekonanie o równych i równiejszych przekładane bywa na poziom narodów. Są więc narody "wielkie", które "dźwigają (?) na swych barkach ciężar odpowiedzialności za losy świata", i te mniejsze, które nawet własnego obejścia nie są w stanie pozamiatać.
Należymy do narodu, który usiłuje odzyskać wielkość. A może raczej, w którym żyją jeszcze ludzie przekonani, iż nad odbudową tej wielkości trzeba pracować. Pokaźna grupa Polaków, którzy patrząc na obecne realia pobitej, okradzionej i wodzonej za nos Polski, sądzą, że jedyne, co pozostaje, to zapewnić nam prawo do życia w spokoju i jako takim dobrobycie, zaś decydowanie o sprawach "światowych" pozostawić silnym i ustawionym. Skoro dawno temu odpadliśmy od europejskiego stolika, to obecnie możemy sobie tylko postanowić, czy trzymać z Żydami i Ameryką, czy też z socjalistyczno-masońską Europą, a może z Rosją. Jest to podział na grube oko, ale mniej więcej oddaje istotę problemu. Słowem, osoby te sądzą, że nie jesteśmy w stanie się podnieść i utworzyć własnej przestrzeni narodowego życia, dlatego powinniśmy uwiesić się u cudzej klamki.
Zwolennicy odstąpienia od narodowych ambicji każą nam z odrazą patrzeć na siebie. Krytykują, że z Polakami, czyli ludźmi skłóconymi, sprzedajnymi, głupimi, otumanionymi, sparaliżowanymi zawiścią, zaściankowymi etc. niczego rozsądnego wybudować nie można. Powtarzają przy tym mantrę naszych byłych okupantów i tradycyjnych wrogów że Polacy sami rządzić się nie potrafią; że potrzebują nad sobą buta czy bata, że nasz naród jest albo głupim Jasiem Europy, albo dużym dzieckiem, które zatrzymało się w rozwoju na poziomie idealistycznych odruchów. Można więc z niektórymi "wyemancypowanymi" z polskości Polakami ubić jakiś korzystny interes, dopuścić ich do spraw większych, ale już nie można pozwolić, abyśmy naszym państwem wtrącali się wielkim do gry.
Takie traktowanie Polski i Polaków idzie za nami od czasu utraty państwowości. Od czasu rozbiorów dorobiliśmy się sporej liczby własnych zdrajców, którzy za srebrniki lub w imię swoiście pojmowanej realpolitik wysługiwali się cudzym dworom, od czasu do czasu tłumacząc to jeszcze "dobrze rozumianym" interesem Polski. Jedni chcieli z Rosją, inni z Niemcami, jeszcze inni uciekali się pod obronę Franza Josefa. Wyszło z tego wiele nieszczęścia chociażby osławiona branka margrabiego Wielopolskiego i klęska Powstania Styczniowego.
Echa XIX-wiecznej prusko-carskiej propagandy pobrzmiewają dzisiaj w komentarzach, jakie serwują niemieckie czy rosyjskie gazety. Podobnie jak w wieku XIX, sąsiedzi praktycznie rozszabrowali nam lebensraum. Stąd też taka aktywność tych wszystkich, którzy liczą na posady w polskim protektoracie.
Są to sprawy, o których powinniśmy otwarcie dyskutować. Są to rzeczy ważne dla naszego narodu. Tymczasem, nie ma gdzie o tym mówić, bo środki przekazu w większości należą do zwolenników idei protektoratu i realizują interes ościenny, przypominając okupacyjne gadzinówki, które, wedle zaleceń Goebbelsowej propagandy, obok kilku ‘budujących’ politycznych przedruków ze "Sturmera" miały oferować morze chłamu działającego na niższe instynkta polskiego untermenscha. Czy mimo to warto dzisiaj myśleć o naszej Polsce?
Odpowiedź na to pytanie znajdziemy bez trudu na Jasnej Górze, na Wawelu przy grobach królewskich, przed ołtarzami XVI-wiecznych kościołów rozrzuconych po polskiej ziemi, na polskich cmentarzach wojennych. Nie pozwólmy, aby ten wspaniały obraz zmąciły nam dzisiejsze gadzinówki, nie pozwólmy zamącić w naszych głowach agentom protektoratu.
Andrzej Kumor – „Goniec”, Mississauga (8 września 2007)

No comments: