Zagladajac do "MOTO" p.Jezierskiego robie to z nadzieja-nie ukrywam- poprawienia sobie samopoczucia.
Madre,jasne,konkretne i bardzo polskie.
Nie rozaczarowalem sie i tym razem..
Moge polecic jak najlepszy towar.
Jerzy
"LUDOWIEC" KOCHANOWSKI
13 października 2007, sobota
Po piątkowym telefonie Stanisława Serwina, dyrektora biura posłanki Hojarskiej, który zaproponował mi reprezentowanie nazajutrz "Samoobrony" w przedwyborczej dyskusji ze studentami prywatnej i płatnej Gdańskiej Wyższej Szkoły Humanistycznej, miałem chwilę wahania. I nie strach był tu przyczyną lecz niechęć do bezsensownego marnotrawienia weekendowego czasu. Rzecz dotyczyła bowiem studentów... politologii, czyli specjalności, którą konsekwentnie i z pełnym przekonaniem uważam za tresurę na podbudowie marksistowsko-leninowskiej. Zwyciężyła jednak... ciekawość.
Jadąc na sobotnie spotkanie zaplanowane o godz. 8.30 zastanawiałem się czym mógłbym przekonać studenckie audytorium. Może tezą, że nie powinni płacić aż tak wielkich pieniędzy za naukę czegoś, co nie daje konkretnego zawodu, a na dodatek - służy ogłupianiu ludzi w imię internacjonalistycznej ideologii?
Już u celu, po zapoznaniu się z liczbą, a przede wszystkim - z modelami zaparkowanych aut, wiedziałem, że używanie argumentów natury finansowej jest w tym wypadku zupełnie bezcelowe. Tutaj pieniądz nie gra żadnej roli. Więc co? Może brak predyspozycji do intelektualnego wysiłku? Może wrodzone lenistwo? Może przekonanie, że bogaci i wpływowi "starzy" pomogą w zrobieniu łatwej kariery na miarę - przecież też nie orła - W. Olejniczaka z SLD?
Dałem sobie spokój z poszukiwaniem odpowiedzi na te pytania. Czekając na rozpoczęcie spotkania "odpaliłem" swój komputer i zajrzałem na internetową stronę uczelni. Zaskoczenia nie było. Na specjalności "Dziennikarstwo i Public Relations" (jak to w ogóle można pogodzić?) student politologii GWSH musi wysłuchać wykładów i opanować materiał m.in. z filozofii, socjologii, psychologii ogólnej i społecznej, teorii polityki, zarządzania i komunikowania społecznego, międzynarodowych stosunków politycznych, prawa wspólnotowego, integracji europejskiej, marketingu politycznego oraz wstępu do badań politologicznych. A nie bez znaczenia jest również tutaj dobór wykładowców i obowiązującej literatury.
Jeden semestr kosztuje 2 tys. zł, czyli sam licencjat (bez tytułu) - 12 tys. zł. Za połowę tej kwoty młodzieniec mógłby zrobić pełne uprawnienia na prowadzenie największych zestawów ciężarowych (ciągnik plus przyczepa) i autobusów, natomiast panna - kompletny kurs np. w zakresie fryzjerstwa i kosmetyki. No tak, ale do obydwu ww. zawodów trzeba ponadprzeciętnych cech psychofizycznych (zwłaszcza na ciężarówki i autobusy), cierpliwości oraz pracowitości. Politologia takich wymagań nie stawia. A ponadto daje tytuł brzmiący tak samo (magister!!!), jak w wypadku inżyniera, prawnika, lekarza czy ekonomisty.
Mimo wszystko, przed studenckim audytorium nie owijam niczego w bawełnę, więc i aplauzu nie ma. Mówię, że na słuchanie wykładów z takich przedmiotów jak wyżej wymienione nie zgodziłbym się nawet za dopłatą, cóż zatem mówić o wydaniu kilkunastu tysięcy złotych.
Nie wiem jak reszta, ale studenci najbardziej aktywni (czytaj: zadający pytania) inteligencją i znajomością polskich realiów gospodarczych, społecznych i politycznych nie grzeszą. Gorzej, nawet nie chcą za wiele wiedzieć. Zblazowany młodzian o wyglądzie przechodzonego, wyłysiałego hippisa jeszcze na dobre nie zadał pytania o stosunek przedstawicieli poszczególnych partii do nauki religii w szkołach, a już raczył wyrazić "swój" - oczywiście, absolutnie zgodny z tym, co nakazuje żydokomunistyczna ideologia - pogląd. Bezmózgowie kompletne. Ręce opadają...
Koncentruję się na obserwowaniu politycznych rywali. Jest ich tylko troje - z PO, LiD i PSL. LPR podobno nie odpowiedziała na zaproszenia, natomiast PiS spotkanie bez udziału mediów uznał za bezcelowe.
Trzeba przyznać, że moi kontr-kandydaci do perfekcji opanowali sztukę pozyskiwania "duszyczek". Nie mówią tego, co naprawdę myślą (zakładam, że taki proces u nich występuje) lecz to, czego oczekuje słuchacz. Na pewno skuteczna metoda lecz tylko dla specjalnie wyselekcjonowanych jednostek, trafnie scharakteryzowanych w "Protokołach mędrców Syjonu" (http://www.moto.gda.pl/strona.htm?id=499) jako posłuszne "kreatury nasze".
Nie potrafię określić, co jest takiego w działaczach LiD lecz jeszcze gęby nie otworzą, a już wiem co powiedzą. Sekta jakaś (z Bermanem vel Borowskim jako guru), czy co? Jarosław Szczukowski, drugi na gdańskiej liście swojej partii, programowy słowotok wzmacnia dodatkowo praktyką wyniesioną z wykładów na UG. Mnie wypada tylko z uznaniem przyjąć, że okupacji polskich wojsk w Iraku nie przypisał "Samoobronie" lecz uderzył się we własne piersi.
Szczukowski, choć fizycznie pokaźny, to jednak mały pikuś przy pannie (?!) Agnieszce Pomaskiej z PO. Ta to dopiero ma ciąg na Wiejską. Widocznie dieta radnej Miasta Gdańska jej nie satysfakcjonuje. W oficjalnych materiałach wyborczych Pomaska przedstawia się jako "samorządowiec". Tyle lat żyję i tyle wersji żydokomuny zaliczyłem, a o takim zawodzie jeszcze nie słyszałem. Ale to żaden problem bowiem Pomaska ma też inne, wynikające z aktualnej sytuacji, warianty. Na potrzeby spotkania z kandydatami na politologów z GWSH informuje, że jest absolwentką - a jakże! - politologii na UG. Siatkę ze swoimi ulotkami też przyniosła. Zaiste, perfekcjonistka...
Nie tak, jak niejaki Stanisław Kochanowski, lider gdańskiej listy PSL. Starszy nawet ode mnie, a zakompleksiony jakiś. Usiłuje grać dżentelmena w każdym calu, choć do tego oprócz wyuczonych manier i dobrze skrojonego garnituru trzeba także inteligencji i odrobiny odwagi cywilnej. Na wsi polskiej mówią o takich jednoznacznie: "Dalej sra, niż dupę ma".
Ja wolę inną charakterystykę, własnego patentu. Gdy kiedyś jeden z przypadkowych rozmówców raczył wyrazić się o Lepperze, jako o "buraku" i osobie, której "słoma z butów wyłazi" doprawiając tę tezę informacjami cytowanymi żywcem z michnikowsko-szechterowskiej gadzinówki, odpowiedziałem krótko (a było trochę świadków): "Panu słoma już nie wyłazi. Przeszła do mózgu i zamieniła się w sieczkę".
Do wizerunku Kochanowskiego pasuje jak ulał. Dla miejsca w parlamencie gotów byłby zapewne własną matkę sprzedać. Ciekawe, jak np. zareagowaliby najubożsi mieszkańcy gminy Sztutowo, gdyby usłyszeli - co mnie, niestety, było dane - swojego wójta ochoczo podpisującego się pod pytaniem/stwierdzeniem jednej z przyszłych "politolożek", że tysiączłotowe zasiłki to nieporozumienie, bo sprzyjają... rozpijaniu..
Albo taki przykład: Gdy mówię o wielomiliardowych aferach gospodarczych niszczących Polskę, "dżentelmen" z PSL spogląda znacząco na zebranych, kiwa głową i wydaje z siebie komentarz: "Nooooo, taaaaak, afery...". Audytorium złożone z przyszłych politologów musi dać znać, że rozumie dygresję. Po sali rozlega się gromki śmiech. A mi jest najzwyczajniej smutno, że wysoki funkcjonariusz partii ludowej z tak wielkimi tradycjami jest w stanie dostrzec problemy Polski tylko z perspektywy podbrzusza niejakiej Anety Krawczyk.
Swój życiorys towarzysz Kochanowski też potraktował strasznie wybiórczo. Nie skonsumowany prawnik z wykształcenia, bardzo szybko zdecydował się na karierę urzędniczej biurwy. O 20-letnim stażu w charakterze wójta gminy Stare Pole mówi ochoczo, natomiast o czasie jej rozpoczęcia (rok 1982 czyli początek stanu wojennego) - wcale. Lepiej wspomnieć o tytule "Człowieka Roku" w Elbląskiem czy gdzieś tam.
Słuchając tego rodzaju "ludowców" przestaję dziwić się, że "Samoobrona" odebrała im znaczną część wiejskiego elektoratu. Dotychczas myślałem, że żenujące "negocjacje" prezesa W. Pawlaka z ówczesnym prezydentem L. Wałęsą o fotel premiera podczas pamiętnej nocy z 4 na 5 czerwca 1992 roku ("Panie Waldku, niech Pan się nie boi, pół Polski za Panem stoi") to tylko incydentalna wpadka początkującego polityka. Teraz widzę, że ryba popsuła się od stołecznej głowy aż do gminnego ogona znacznie wcześniej. "
Teksty i zdjęcia: Henryk JEZIERSKI
(Przedruk dozwolony pod warunkiem podania źródła: www.jezierski.pl)