Friday, October 12, 2007

Serce rosnie...

...gdy widze ,ze sa jeszcze tacy ,ktorzy patrza I WIDZA>

Inz.Jezierski o swoim rejonie i wystepujacych w nim ,pasozytach.

""MOTO" I PARCHY TRZY

2004-08-14


Dosyć regularnie redaktor "Pomorków" - ukazującego się w papierowej edycji "MOTO" od września 2002 roku regionalnego dodatku społecznego - atakowany jest przez różne organy żydokomuny, z "Gazetą Wyborczą" (zwaną także "Jude Zeitung") na czele. Trudno o lepszą rekomendację dla osoby, która swojej polskości nie musi dekretować zmienionym nazwiskiem lub przejściem na inną wiarę, toteż owe ataki przyjmowane są z niekłamaną satysfakcją i rosnącym przekonaniem o słuszności dziennikarskiego wyboru. Na zaczepki reaguję rzadko, bowiem zbyt cenię swój czas, aby poświęcać go dyspozycyjnym agitatorom.

Jeśli zatem robię wyjątek w odniesieniu do ataku zamieszczonego w "Gazecie Wyborczej" z 4 czerwca br., to powodowany wyłącznie jego charakterem, nie mającym precedensu w krajach chcących zasadnie mienić się demokratycznymi. Oto "dziennikarz" ww. organu zamiast polemizować z poglądami, które mu nie odpowiadają, koncentruje się na zainicjowaniu i skutecznym przeprowadzeniu akcji... pozbawienia czytelników dostępu do tytułu, w którym te poglądy wyrażono. Tak oto powiało mroźnym, internacjonalistycznym duchem (ciało w mauzoleum) niemieckiego Żyda o pseudonimie W. I. Lenin - jednego z największych zbrodniarzy w historii ludzkości.


Zainteresowanych odsyłam do tekstu pt. "Moto i gudłaje" z ww. numeru organu Michnika vel Szechtera, natomiast osobom nie chcącym mieć jakiegokolwiek kontaktu z tą gadzinówką, przedstawiam pokrótce treść publikacji:


Jakiś czytelnik "GW" zadzwonił do jej gdańskiego oddziału i poinformował autorytatywnie, że w wydziale komunikacyjnym sopockiego Urzędu Miasta od kilku dni kolportowane jest pismo "Moto" zawierające "treści antysemickie, obraźliwe dla wielu polskich i unijnych polityków". Powiadomiony "dziennikarz" błyskawicznie nawiązał kontakt z rzecznikiem prasowym ww. urzędu, ten zaś nie bawił się w wyjaśnienie sprawy i w niedługim czasie mógł z zameldować redakcji "GW", że wszystkie egzemplarze "Moto" zostały pozbierane, po czym wyniesione na makulaturę... Zapewniam, że to nie żart lecz realna - potwierdzona drukiem w gazecie uważającej się za demokratyczną - dokumentacja złamania konstytucyjnego prawa obywateli RP do korzystania z wolności wypowiedzi i dostępu do informacji.


Zanim przystąpimy do analizy postawy trzech aktywnych uczestników rugowania niezależnego tytułu polskiego z publicznego urzędu obsługującego obywateli polskich wyjaśnijmy, że w wydziale komunikacji sopockiego UM "Moto", kolportowane było nie od kilku dni lecz od... września 1995 roku, w dodatku - za wiedzą i zgodą kompetentnych osób. Potwierdzeniem tej akceptacji było nie tylko wskazanie miejsca pod specjalny stojak na czasopismo ale także nasz rewanż w postaci publikowania na łamach "Moto" okresowych informacji o godzinach pracy i numerach telefonów do wspomnianego wydziału. Co istotne, "Moto" nigdy nie było i nie jest tytułem wciskanym potencjalnym czytelnikom, jak to dzieje się np. z bezpłatną, brukową mutacją "Gazety Wyborczej" pod tytułem "Metro". Nasz magazyn czeka w wyznaczonych punktach na osoby zainteresowane jego lekturą. Inne mogą ignorować go zupełnie i bez jakiegokolwiek wysiłku, w formie np. zdejmowania z klamki drzwi do domu lub wyjmowania ze skrzynki pocztowej i wrzucania do zsypu, jak to się dzieje z prasą bezpłatną kolportowaną po osiedlach.

To, co uczynili czytelnik i redaktor "GW" oraz urzędnik UM w Sopocie kwalifikuje całą trójkę do miana jątrzących parchów, zdolnych śmiertelnie zainfekować cywilizowany kraj w środku Europu. Poniżej ich krótka charakterystyka.


Anonimowy czytelnik "GW" - parch na młodym organizmie polskiej demokracji:


Prawdopodobnie pochodzenia żydowskiego, z grupy tzw. litwaków czyli Żydów sowieckich przeszmulgowanych zza Buga jako "polscy repatrianci". Tym bowiem najczęściej demokracja myli się z żydokracją (do takiej przywykli w poprzednim miejscu pobytu), toteż każdy pogląd lub opinia sprzeczna z ich parszywym interesem traktowana jest jako przejaw "antysemityzmu". Nie wystarczy im pasożytowanie na Polakach. Chcą jeszcze bezkrytycznego podziwu i pozostawania poza wszelką, nawet uzasadnioną, krytyką. Zachowują się jak typowi "darwiniści" - zbyt tępi, aby zrozumieć, że reprezentują jedną z najbardziej antysemickich i bandyckich nacji, o czym świadczy ich stosunek do Palestyńczyków (akurat semitów) oraz ostatnia rezolucja Zgromadzenia Generalnego ONZ wyrażająca sprzeciw wobec antypalestyńskich działań Izraela, przyjęta miażdżącą przewagą głosów (150 państw za, 6 przeciw, 10 wstrzymujących się). Gotowi zarabiać (vide: holocaust-biznes) nawet na tragedii swoich rodaków, do których śmierci przyczynili się w sposób nieprzypadkowy.


Marek Sterlingow, redaktor "GW" - parch na niemal zupełnie zniszczonym organizmie polskiego dziennikarstwa:


Cyniczne lub bezmyślne narzędzie propagandy, gotowe dla realizacji założonych celów łamać podstawowe kanony dziennikarstwa, w tym przepisy umożliwiające - tu posłużę się ustawą "Prawo Prasowe" - "działalność redakcjom dzienników i czasopism, zróżnicowanych pod względem programu, zakresu tematycznego i prezentowanych postaw". "Gazeta Wyborcza" kolportowana jest niemal wszędzie i w najbardziej chamski sposób, włącznie z narażaniem zdrowia i życia młodych ludzi oferujących michnikowo-szechterowy organ na ruchliwych skrzyżowaniach ulic w wielkich miastach. Nigdy jednak nie przyszło nam nawet do głowy wykorzystanie tego argumentu w publikacji lub jako podstawy do interwencji w kompetentnych instytucjach. Parch o nazwisku Sterlingow takich skrupułów nie ma. Ba, z dumą informuje swoich czytelników, że jego akcja mająca na celu ograniczenie dostępu czytelników do "Moto" w publicznym miejscu odniosła zamierzony skutek.


Paweł Orłowski, rzecznik prasowy UM w Sopocie - parch na organizmie instytucji samorządowych:


Dla redaktora "Pomorków" postać wywołująca szczególnie smutne odczucia. Po dwóch pierwszych parchach trudno byłoby oczekiwać innych reakcji. Są niejako przypisane do nacji, którą reprezentują. Kto oglądał np. "Pasję" ten wie, co potrafiła zrobić hołota w chałatach dla zrealizowania swoich perfidnych planów. Orłowskiego odbieramy inaczej - w kategoriach tzw. szabes-gojów, co w żydowskiej nomenklaturze oznacza bydlęta wyręczające "naród wybrany" w brudnej robocie. Bez setek tysięcy polskich szabes-gojów żydokomuna nie przetrwała by w naszym kraju nawet roku. Z ich pomocą trwa równe lat sześćdziesiąt, dokładnie od 22 lipca 1944 roku.


Należało sądzić, że po 1989 roku szabes-goje będą ostrożniejsi w świadczeniu swoich usług. Po co nadstawiać karku za przełożonych, którzy nie tylko zawsze wymigają się od odpowiedzialności, ale jeszcze zostaną wynagrodzeni za swoje zbrodnie najwyższymi odznaczeniami (vide: Jakub Berman, stryjek Marka "Borowskiego") lub wysokimi emeryturami pobieranymi za granicą (vide: Stefan Michnik, brat Adama)? Orłowski nie zachował w tym względzie najbardziej elementarnych środków ostrożności. Zaniechał sprawdzenia, czy przypadkiem nie było wcześniejszych uzgodnień co do kolportażu "Moto" w wydziale komunikacji, choć telefony do redaktora naczelnego miał w zasięgu ręki. Nie wykazał nawet podstawowych kompetencji do pełnienia funkcji rzecznika prasowego, rezygnując z obowiązku sprawdzenia, jak kwestię dystrybucji czasopism w instytucjach publicznych reguluje ustawa sejmowa pt. "Prawo Prasowe". Zamiast tego, z gorliwością bezmyślnego sługusa wykonał sugestię agitatora "Gazety Wyborczej", meldując mu natychmiast o zakończeniu akcji. Czyżby liczył na etat u Michnika-Szechtera? Jeśli tak, pomagamy Orłowskiemu publikacją powyższej rekomendacji i zdjęcia na dodatek. My szabes-gojów tępić nie zamierzamy. My im szczerze współczujemy...


Henryk Jezierski

"MOTO" nr 7-8/191 (lipiec - sierpień 2004) "

Panie Henryku,zycze Panu STU LAT !
I jeszcze wiecej...

Naturalnie,na wolnosci i dobrym zdrowiu.

Jerzy