Według Instytutu Pamięci Narodowej wieloletni dyrektor Instytutu Fizyki Uniwersytetu Wrocławskiego współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa
Profesor Jan Łopuszański, wybitny fizyk, w archiwach wrocławskiego IPN jest zarejestrowany jako tajny współpracownik. - Nie podpisałem żadnego zobowiązania - broni się 84-letni naukowiec
Notatka służbowa oficera SB. „W dniu 27 maja 1964 przeprowadziłem po uprzednim uzgodnieniu z tow. Góreckim rozmowę operacyjną z dziekanem wydziału matematyczno-fizyczno-chemicznego Uniwersytetu Wrocławskiego „Ł". (...) Charakterystyka rozmówcy podana przez kpt. „Z" potwierdziła się, jest on rzeczywiście bardzo bojaźliwy i przeżywa każde zetknięcie z nami. W rozmowie np. często zapominał się, tracił wątek i w ogóle czuł się bardzo skrępowanym, był nienaturalny, co przy jego erudycji i elokwencji jest wprost nienaturalne".
Informacje o Oppenheimerze
W archiwum wrocławskiego IPN zachowała się cienka teczka i dwa mikrofilmy dotyczące tajnego współpracownika o pseudonimie Paget. Wyjeżdżającym często na zagraniczne uczelnie fizykiem od 1962 do 1970 roku interesował się kontrwywiad. Oficerowie chcieli wiedzieć, kto tam wykłada, jakie ma poglądy polityczne, czy realizowane są tam programy badawcze zlecane przez wojsko lub koncerny przemysłowe. Z jednej z notatek służbowych wynika, że brali pod uwagę możliwość wykorzystania pozycji dziekana do rozpoznania studentów wydziału. A przed półrocznym stypendium w Institute for Advance Study w Princeton w 1964 roku wyjaśniono mu, że departamentowi I szczególnie zależy na informacjach o Robercie Oppenheimerze, ojcu bomby atomowej i wyznaczono listę zadań do realizacji.
W 1968 roku w marcu zbuntowali się studenci polskich uczelni, a w efekcie wybuchła antysemicka i antyinteligencka nagonka. Rada wydziału matematyczno-fizyczno-chemicznego uniwersytetu przyjęła uchwałę potępiającą politykę rządu. Jedną z osób, która ją podpisała, był prof. Łopuszański.
W archiwach IPN-u zachowała się sporządzona przez oficera SB notatka z listopada 1968, w której Paget relacjonuje spotkanie w mieszkaniu wybitnego matematyka, prof. Stanisława Hartmana. Hartman miesiąc wcześniej dowiedział się, że wraz z grupą innych naukowców będzie usunięty z uczelni. Bez jego zgody przeniesiono go do Polskiej Akademii Nauk. Oficer zanotował: „Zdaniem Pageta spotkanie nie miało zabarwienia konspiracyjnej schadzki (...)". SB podejrzewała Hartmana, że zmobilizuje studentów do strajku w obronie wyrzuconych wykładowców.
W 1970 r. kontrwywiad zawiesił kontakty z Pagetem, który po oświadczeniu rady wydziału o wydarzeniach marcowych, na jakiś czas przestał wyjeżdżać za granicę.
Wyraził zgodę
Ponownie przypomniano sobie o nim w 1977 roku. Oficer zadzwonił do niego do domu i umówił się na spotkanie. 15 kwietnia Jan Łopuszański podpisał się pod zdaniem: „Oświadczam, że zobowiązuję się do utrzymania w tajemnicy faktu i treści prowadzonych ze mną rozmów przez pracownika Służby Bezpieczeństwa". Dwa miesiące później, znów w domu profesora, oficer zaproponował mu podpisanie zobowiązania do współpracy. Profesor odmówił.
Jak zanotował esbek: „w czasie przekazywania informacji TW ps. Paget wszechstronnie i w sposób wyczerpujący odpowiadał na moje pytania, wykazując przy tym dużo własnej inwencji. W tej sytuacji po przyjęciu informacji, zdecydowałem się na zaproponowanie wymienionemu współpracy z SB. TW ps. Paget w sposób jednoznaczny wyraził zgodę na współpracę bez jakichkolwiek oporów i warunków, przyjmując pseudonim Paget dla ujednolicenia źródła przekazywanych informacji, które przekazywał będzie w formie pisemnej. Jego pozytywny stosunek do Służby Bezpieczeństwa, przekazanie przez niego informacji wyjściowej do organizowania w perspektywie przez nas działań ofensywnych na terenie RFN oraz wyrażenie ustnej zgody na współpracę z nami, upoważniło mnie do zwrócenia się z prośbą o pisemne potwierdzenie jego zgody na współpracę z nami. TW ps. Paget moją prośbą był trochę zaskoczony, stwierdził, że nawiązanie z nim kontaktu przeze mnie traktuje z całą świadomością jako kontynuację współpracy zapoczątkowanej przez Łysakowskiego (mjr Kniaziuk), a później Makucha. Dodał przy tym, że po 8 latach współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa i wielokrotnym realizowaniu za granicą zleconych mu poważnych zadań sporządzenie takiego dokumentu o znaczeniu formalnym nie jest chyba konieczne. Sądzę, powiedział Paget, że dla pana ważniejsze są chyba rezultaty, a nie formalne zobowiązanie - panowie chyba mają do mnie zaufanie - sporządzanie takiego dokumentu narzucałoby w pewnym stopniu nasze dotychczasowe porozumienie. Na zakończenie dodał jeszcze, że zgadza się na współpracę z SB na dotychczasowych zasadach".
Miał kontakty
Stara, poniemiecka willa. Przestronny salon, w rogu pokoju stoi fortepian. Jan Łopuszański, jeden z najwybitniejszych polskich fizyków w Polsce, do Wrocławia przyjechał ze Lwowa w 1945 roku. W lutym 1941 roku został aresztowany przez NKWD. 12 czerwca 1942 skazano go za działalność antysowiecką na 10 lat łagrów. Dziesięć dni później Niemcy zaatakowali Związek Radziecki. Młody Łopuszański razem z innymi więźniami miał zostać rozstrzelany, ale cudem uciekł z sowieckiego więzienia. Przez wiele lat nikomu nie opowiadał o tamtych przeżyciach, a jego najbliżsi współpracownicy dowiedzieli się o tym dopiero w latach 80.
84-letni dziś fizyk przyznaje, że miał kontakty z oficerami SB. I podkreśla, że nie podpisał żadnego zobowiązania do współpracy. - Spotykali się prawie z każdym, kto wyjeżdżał za granicę, a ja byłem w pewnym sensie na świeczniku - mówi profesor. - Mówiłem jakieś ogólniki, ale przecież nie pokazywali mi tego, co napisali, więc skąd mam wiedzieć, co było w tych papierach?
Żona profesora, Barbara, wiedziała, że do domu czasem przychodził oficer SB. - Te rozmowy po powrotach z zagranicy były w tamtych czasach oczywiste. Wiedziałam, że mąż podpisał zobowiązanie do zachowania tajemnicy. Nawet przede mną. Ale to, co jest napisane w tych dokumentach, jest oburzające. Jak można być tak podłym? Jak się bronić? Przecież Jasiu to człowiek kryształowej uczciwości, autorytet dla wielu ludzi - denerwuje się. Kiedy słyszy, że według notatek oficera SB, profesor miał dostać w prezencie dwa koniaki, nie wytrzymuje: - Przecież my nie pijemy!
Jest czysty?
- Nigdy nie miałem poczucia, że traktują mnie jako tajnego współpracownika. Jestem czysty jak kryształ. Nie pisałem żadnych raportów, nie podpisywałem protokołów z przesłuchań. Te wiadomości ode mnie to nie były żadne tajne ani mogące komukolwiek zaszkodzić rzeczy. Amerykańskie Princeton czy Instytut Maksa Plancka w Monachium nie miały nic wspólnego z polityką ani nie prowadziły tajnych badań. W tamtych czasach każda aktywność zagraniczna uczelni, a szczególnie kontakty z Zachodem, były pod szczególnym nadzorem SB. Włożenie w moje usta słów o ośmioletniej współpracy z SB i „wielokrotnym realizowaniu za granicą poważnych zadań" jest rzeczą absurdalną. Podobnie, umieszczenie mojego nazwiska w kontekście sugerującym działanie na niekorzyść mojego przyjaciela, profesora Hartmana, uważam za rzecz niegodną - podkreśla profesor Łopuszański.
- Znamy się wiele lat. Pomagał mojej rodzinie, kiedy byłem internowany. Zresztą nie tylko mojej - podkreśla prof. Ludwik Turko, poseł na Sejm I i II kadencji, sędzia Trybunału Stanu w latach 1997-2001. Niedawno razem z europosłem Józefem Piniorem opublikował tekst w obronie lustracji. - Nie mam wątpliwości, że należy dać ludziom możliwość moralnej oceny tych, którzy szkodzili innym - dodaje.
Zdaniem Turki trudno też w tym przypadku mówić o tajnej współpracy. - Nie ma podpisanego zobowiązania. Są tylko wewnętrzne dokumenty SB pozbawione wewnętrznej spójności. I tak, tajnemu współpracownikowi Paget, zarejestrowanemu już w latach 60., podsuwa się nagle w 1977 roku zobowiązanie do współpracy. Fakt odmowy oficer SB obudowuje rzekomą wypowiedzią o dotychczasowej dobrej współpracy. Ten fragment jest raczej szukaniem alibi przez oficera, któremu nie powiodła się akcja werbunkowa. Wydaje mi się, że istotą tej sprawy jest wikłanie inteligencji w zależności z SB. Oczywiście, profesor mógł odmówić spotkania z oficerem w domu i zażądać wezwania na komendę. Był dyrektorem i było oczywiste, że mogą domagać się od niego na przykład listy nazwisk osób wyjeżdżających za granicę - opowiada Turko.
IPN nie ma wątpliwości
Dyrektor wrocławskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej Włodzimierz Suleja mówi jednak wprost: - Profesor był tajnym współpracownikiem. Czasem rezygnowano z pisemnego zobowiązania do współpracy, choć rzadko. Ale po przeczytaniu zachowanych u nas dokumentów nie mam wątpliwości, jaki był w tym wypadku charakter kontaktów z SB. Wbrew temu, co twierdzi, nie wszyscy rozmawiali z esbekami.
Dwa lata temu podczas uroczystego jubileuszu odnowienia 50-lecia doktoratu na Uniwersytecie Jagiellońskim profesor Jan Łopuszański wygłosił przemówienie. Powiedział między innymi: „Wielkie zdolności nie muszą oznaczać wysokiego morale. Ludzie genialni muszą jednak wypełnić swoją kulturalną misję im powierzoną, jeśli warunki bytowe na to pozwolą. Szkoda, że tak mało łączy morale z talentem!".
Na koniec zacytował Marcina Lutra: „Oto stoję tu. Nie potrafię być inny. Boże, pomóż mi. Amen"
Ponizej znajdziedzie link do listu, w ktorym inny naukowiec Uniwersytetu broni prof.Lopuszanskiego.
Nie byl szpiclem
Od sieibe moge dodac jedno: argumenty uzyte w obronie prof.Lopuszanskiego sa nieco naciagniete.
W czasi mojego pobytu w prl w sytuacji zupelnie nieoczekiwanej i ja bylem nagabywany przez jakiegos lachudre ,ktory z zawodowego zolnierza w W.O.P w stopniu chorazego, za przeniesienie do S.B.otrzymal awans na porucznika.
Cala rzecz miala miejsce w 1978 .Nie pamietam nawet o co chodzilo ale przebieg rozmowy w kawiarni do ,ktorej "pan porucznik " zaprosil mnie pod prtekstem wysluchania moich skarg na zachowanie miejscowych milicjantow,byl mniej wiecej taki,ze cos tam niby mialem podpisac itp.
nawet ja,gowniarz,bo w 1978 mialem 24 lata wyczulem intuicyjnie ,ze cos smierdzi i niczego nawet najbardziej niewinnego nie podpisalem.
NIGDY wiecej mnie nie nagab ywano.Dokuczano owszem,zatrzymania,bezprawne aresztowania,kolegia itp.Ale ponowna propozycja "pomocy" nigdy i od nikogo nie wyplynela.
Drugim przypadkiem gdy ,juz jednoznacznie proponowano mi donosicielstwo byla moja rozmowa z kierownikiem szczecinskiego oddzialy "WARS"-u ,w ktorym pracowalem przez jakis czas.
EDWARD STACHURA,byly gdynski UB-ek ,ktory pozycje kierownika oddzialu w Szczecinie otrzymal jako synekure za wiertne sluzby,prymitywne bydle z mentalnoscia stalinisty ,powiedzial mi kiedys w rozmowie,podc zas ,ktorej mowilem mu o parszywych ,anty-ludzkich warunkach pracy i szczuciu jednych pracownikow na drugich "
"Panie Jerzy
Jesli panu sie cos nie podoba,to nie pan przyjdzie i nam to powie.Nie musi byc nawet na pismie"
Czyli dal mi do zrozumienia ile zrozumial z tego co chcialem mu powiedziec.Plunalem mu pysk i wyszedlem z jego "gabinetu".
Niedlugo potem pod byle jakim pretekstem wyrzucono mnie z pracy.
na pewno nie bylem jedynym ,ktoremu robiono podobne propozycje.
Dowod na to uzyskalem w pare lat pozniej gdy skladalem kolejny,odrzucony, wniosek o paszport w komendzie miejskiej w Szczecinie.Sidzialem na lawce w poczekalni gdy uslyszalem za swoimi plecami rozmowe dwoch SB-bekow stojacych obok.Mowili o jakis nieistotnych sprawach ale z tresci rozmowy wynikalo bez watpienia ,ze mowia to ludzie pracujacy w tej samej "firmie".
Glos jednego z mowiacych wydawal mi sie znajomy.
Odwrocilem sie ,ze sprawdzic.
Jednym z rozmowcow byl moj sympatyczny ,acz malomowny zawsze, byly kolega z "WARS"u ,Grzegorz Krol ,z ktorym pracowalem kilka lat wczesniej.Ta sama skorzana jasnobrazowa kurteczka,torebka "pedalowka".
Wtedy wszyscy myslelismy ,ze w chwilach wolnych od jazd jest tylko cynkciarzem.
Takie to byly czasy...
Jerzy
No comments:
Post a Comment